The Great Barrier Reef

Po trzy godzinnym locie z Sydney do Cairns w stanie Queensland (północno-wschodnia część Australii), wychodzę z samolotu i uderza mnie fala gorącego i wilgotnego powietrza. Od razu da się odczuć tropikalny, bardzo wilgotny klimat – czyli ten, którego nie lubię. Ciepłe powietrze i słońce rekompensują mi jednak niekomfortową, dużą wilgotność powietrza. Udaję się do hotelu, gdzie zostawiam bagaże i wyruszam na zwiedzanie portowego miasta Cairns. Miasta, które jest nieoficjalnie stolicą północnej części stanu Queensland. Jest to również główny punkt wypadowy na Wielką Rafę Koralową, piękne wysepki i inne mniejsze, malownicze zakątki w tej części Australii.

Cairns

Portowa, turystyczna i ładna okolica, w której mamy zagęszczenie hoteli, restauracji i sklepów nastawionych zdecydowanie na zwiedzających. To, co mnie zaskakuje, to ilość azjatyckich restauracji a nawet całych centrów handlowych. Okazuje się, że jednymi z pierwszych mieszkańców, którzy tu przybyli byli Azjaci, głównie Chińczycy. Jest to jedna z ich ulubionych części  kraju kangurów. Cairns – niestety nie posiada piaszczystej plaży, za to ma przepiękną Marina Wharf całą wyłożoną  drewnem, która ciągnie się przez spory kawałek wybrzeża miasta. Brak plaży rekompensuje cudowny basen ze słoną wodą, usytuowany w samym centrum, tuż przy morzu. Miasto może się pochwalić bujną roślinnością, niesamowitymi figowcami i zadbanymi parkami. Obojętnie nie można przejść obok niesamowitego akwarium, w którym możemy zobaczyć życie podwodne z jego najciekawszymi gatunkami. Liczne, klimatyczne restauracje tuż przy morzu i na łodziach, gdzie można zjeść świeżo złowione ryby i owoce morza, poczuć bryzę i cieszyć się pięknymi widokami nie tylko wody, licznych jachtów, ale również obrośniętych bujnymi lasami gór, sprawiają że miasto nabiera charakteru.

Nie mogłabym nie napisać o tym, co mnie tu przeraziło. Gigantyczne i bardzo głośne tabuny nietoperzy wiszących na drzewach, a wieczorami odlatującymi na pobliskie wysepki. Nietoperze te nazywane są z powodu swoich rozmiarów ,,latającymi lisami” i chwilami można się poczuć jak w filmie Ptaki – Alfreda Hitchcocka. Do tej pory, kiedy o nich pomyślę  przeszywa mnie dreszcz emocji… Niesamowite a jednocześnie przerażające doświadczenie.

Great Barrier Reef

To trzeba zobaczyć! Najbardziej wyczekiwany punkt mojej wycieczki: Wielka Rafa Koralowa zwana inaczej Wielką Rafą Barierową, uznawana jest za jeden z naturalnych siedmiu cudów świata. Rafa, która jest widoczna nawet z kosmosu w postaci białej smugi na tle lazurowego oceanu i wpisana jest na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury i Przyrody UNESCO.

Wielka Rafa Koralowa

Podekscytowana wstaje o szóstej rano. O siódmej zbiórka w porcie, skąd wypływamy na nurkowanie i snoorkowanie na rafę. Świeci słońce, jest wilgotno i gorąco, ale dziś mi już nic nie przeszkadza, bo w końcu ją zobaczę. Melduje się na pokładzie wielkiego katamaranu i wyruszamy. Po dwu i półgodzinnym rejsie dopływamy do rafy. Pierwszy przystanek naszej wycieczki. Będzie jeszcze drugi. Mamy w planie odwiedzić dwa miejsca, które są udostępnione dla turystów, którzy chcą tu nurkować lub snoorkować, aby zobaczyć ten naturalny cud natury. Przebieram się w niebieski kombinezon, który ma mnie chronić przed meduzami i wskakuję do wody. Poczucie bliskości pięknego życia wodnego, napawa mnie radością. Kolorowe rybki, piękna rafa w zasięgu wzroku, koralowce, bogactwo różnych  organizmów, to wszystko warto zobaczyć na własne oczy. Po godzinie pływania wracam na pokład, łapię oddech i cieszę się chwilą. Pora na obiad, chwilę relaksu i płyniemy do kolejnego miejsca, w którym będziemy mogli znowu zanurkować i znowu podziwiać ten piekny, podwodny świat. Kolejne marzenie spełnione.

P.S. Rafę można również oglądać z łodzi podwodnej z oszklonym dnem oraz podziwiać z lotu ptaka, kupując krótki lot helikopterem. Możliwości jest wiele.

Stan Queensland słynie nie tylko z powodu Wielkiej Rafy Koralowej, ale również znany jest z pięknych i malowniczych plaży, lasów deszczowych, parków, małych miasteczek i wysepek. Ja odwiedzałam dwie miejscowości:

Palm Cove i Port Douglas

oddalone o kilkadziesiąt kilometrów na północ od Cairns. Chcąc poczuć klimat plażowy, oderwać się od miasta i być bliżej natury, warto się tam wybrać. Obie miejscowości oferują piękne, dzikie plaże z bujną roślinnością, ogromnymi palmami, brakiem tłumów i upragnioną ciszę. Korzystając z kąpieli na plaży, należy zwracać uwagę na znaki ostrzegające przed niebezpieczeństwami czyhającymi w wodzie (rekiny, krokodyle, jadowite meduzy, itp). Większość plaż zabezpieczona jest specjalnymi siatkami, w obrębię których możemy się kąpać i czuć całkowicie bezpiecznie. Pobyt tutaj był ucieczką od zgiełku, tłumów i totalnym wyciszeniem.

Po kilku dniach spędzonych w tej urokliwej i spokojnej części Australii, gdzie odpoczęłam i nabrałam nowej energii, lecę na połdunie do słynnego Melbourne. Wybiorę się również w podróż po malowniczej i słynnej trasie Great Ocean Road. Ale o tym napiszę już w kolejnym poście:)